Wśrôd pozytywnych ról mediów społecznościowych jedną z ważniejszych stanowi wymiana informacji sąsiedzkich. Na Facebooku można znaleźć grupy skupiające mieszkańców niemal każdej miejscowości lub osiedla. Informują oni o problemach, wydarzeniach, wypadkach i innych sprawach lokalnych.
Wzajemne kontakty w ramach społeczności to niezwykle ważna i pozytywna sprawa. Pod jednym jednak warunkiem – przestrzegania zasad. Zasady te akceptuje każdy uczestnik, zapisując się do grupy. Oprócz ogólnych zasad Facebooka założyciele grupy ustalają swoje, najczęściej dotyczą one kultury wypowiedzi, nieobrażania innych osób, apolityczności, itp.
Zasada apolityczności jest jedną z najważniejszych zasad, ponieważ spory polityczne przeważnie prowadzone są na zasadzie teatru i manipulacji emocjami. Emocje tego typu są całkowicie niepotrzebne w grupach sąsiedzkich, rozbijają niepotrzebnie społeczności. Nie każdy ma świadomość, że rozgrywki polityczne mają charakter teatralnego przedstawienia, osoba poddana emocjom widzi rzeczywistość w okularach z filtrem i poddaje się często złości i nienawiści wobec innych. W Polsce to zjawisko nasiliło się ostatnio bardziej niż w innych krajach.
To powoduje, że nieprzestrzeganie apolitycznej postawy wpływa destrukcyjnie na grupę sąsiadów, jest niepotrzebne dla społeczności, która skupiła się, by zajmować swoimi ważnymi lub mniej ważnymi sprawami, a nie polityką.
Niestety, okazuje się, że duża część grup sąsiedzkich stała się łupem polityków. Mieszkańcy ze zdziwieniem spostrzegają, że przed każdymi wyborami ich spokojny dyskurs zakłócony zostaje ogromną ilością postów wyborczych. Pojawiają się też liczne wpisy „poparcia” dla tej nagłej propagandy. Zgłaszanie administratorom, że posty naruszają ustalone zasady, pozostaje bez odpowiedzi i reakcji.
Na dodatek ten nagły wysyp postów politycznych nie wynika najczęściej z tego, że oto wszyscy politycy postanowili wykorzystać lokalne fora czy grupy na FB w celu swojej prezentacji. Tak nie jest. Widoczne są wpisy tylko jednej partii lub koalicji, pozostałych nie ma, bo po prostu są blokowane przez administratorów.
Dlaczego? Tu dochodzimy do kłębka sprawy. Większość grup, zwłaszcza w dużych miastach, została założona nie przez mieszkańców, lecz przez partie polityczne. Widać to po odkryciu, że administratorami są radni jednej partii. Czasem są to współpracownicy, trudni na początku do skojarzenia z partią. Grupy założone są od początku przez polityków, a czasem wykupione zostały od kogoś, kto pierwotnie je założył. Na grupach tych istnieje też sporo klakierów związanych z administratorami, wpuszczonych przez nich z zewnątrz. Często jedynym celem utrzymywania grupy jest prowadzenie kampanii wyborczych, a w okresie międzywyborczym ostrożne przemycanie pozytywnych skojarzeń dotyczących konkretnych partii. Czasem motywem jest działalność zarobkowa i płatne umieszczanie ogłoszeń, ostatnio jest to jednak rzadsze zjawisko, ponieważ odstręczyć może mieszkańców od uczestnictwa w grupie, co zaszkodzi realizacji podstawowego celu.
Przeciwnicy polityczni nie mają szans na opublikowanie swojego programu w takiej grupie – zakładają więc swoją. Ma ona na początku trudności, ponieważ „główną” grupą jest pierwsza upolityczniona grupa, jednak z czasem strony bliźniacze zyskują taką samą popularność.
Powyższy opis wyjaśnia, dlaczego istnieje przeważnie kilka grup lokalnych dla danego obszaru i uczy, że najlepiej zapisać się do wszystkich, a na miesiąc przed wyborami najlepiej je wszystkie odstawić, dla własnego zdrowia psychicznego. 🙂